O nic się
nie martwię, bo Pan Bóg mnie prowadzi
"O nic się
nie martwię, bo Pan Bóg mnie
prowadzi" - powtarza te słowa
z uśmiechem 23-letnia Beata.
Kilka tygodni temu wróciła z
Afryki, gdzie pracowała w ramach
wolontariatu kanosjańskiego.
Razem z nią pojechała do afrykańskiej
Tanzanii grupa młodych Włochów:
trzy dziewczyny i dwóch chłopców.
Beata już wcześniej zetknęła
się z wolontariatem. W zeszłym
roku, z grupą przyjaciół związanych
z parafią pw. Miłosierdzia Bożego
w Tarnowie, pracowała jako
wolontariuszka w domu dla uchodźców
na Sycylii. Tam mogła się
sprawdzić, nabyła doświadczeń.
Potem przez kilka miesięcy
przebywała za granicą, sama, z
daleka od bliskich. Miała czas,
by to wszystko przemyśleć.
Zarobiła trochę pieniędzy, co
ułatwiło jej podjęcie decyzji
o wyjeździe do Afryki.
Wolontariusze sami bowiem opłacają
sobie koszty podróży,
ubezpieczenie i szczepienia
przeciw chorobom tropikalnym.
Łączna suma przekracza znacznie
kwotę 5000 zł. Trochę pomogli
także sponsorzy, których udało
się znaleźć przy znacznym
zaangażowaniu opiekuna
parafialnej grupy młodzieżowej
- ks. Sławomira Głodzika.
Po Konwencie wolontariuszy, który
odbył się na początku sierpnia
w Rzymie, grupa młodych ludzi
poleciała pod opieką jednej z
sióstr kanosjankek do Kenii, a
stamtąd do Tanzanii, do
miejscowości Komuge, położonej
nad jeziorem Wiktoria. W Komuge
siostry kanosjanki prowadzą
centrum katechetyczne.
Wolontariusze z Europy już po
raz trzeci pracowali w tej
miejscowości. Dwa lata temu
odremontowali siostrom kaplicę,
rok temu kościół parafialny,
tym razem odremontowali dwa domy
i wybudowali jeden dla ubogiej
kobiety, która w zeszłym roku
straciła 2 synów. Utonęli
podczas połowu ryb na jeziorze
Wiktoria. Warunków, w których
mieszkała kobieta wraz ze swym
15-letnim synem, Europejczyk nie
jest w stanie sobie wyobrazić.
Mała lepianka z ziemi i wody na
konstrukcji z gałęzi, wąziutka
sień i miejsce do spania. To
wszystko. Cały dom. Ciemny i
wilgotny, bo w ścianach nie ma
okien.
Nowy dom wybudowany został z
cegieł. Były one przygotowane
wcześniej, bo Beata i jej
koledzy współpracowali z
miejscowym VOiCA (Volontariato
Internationale Canossiano). Trzy
osoby z wioski postanowiły
zaangażować się w wolontariat.
"Był to efekt pracy
wolontariuszy w poprzednich
latach" - podkreśla Beata.
Nie tylko my, którzy tam przyjeżdżamy
i służymy - zyskujemy. Zyskują
wewnętrznie również ci, którzy
żyją w tamtejszej rzeczywistości
i temu się przyglądają.
Mieszkańcy Komuge zadali sobie
pytanie: skoro młodzież przyjeżdża
z tak daleka, by nam pomóc, to
co my sami możemy zrobić dla
siebie i dla naszych, jeszcze
biedniejszych braci?"
"Wielu rzeczy nauczyłam się
od nich - wspomina Beata. Przede
wszystkim prostoty. Tam, w
Afryce, jeżeli czegoś się nie
ma, to się to wymyśla i
organizuje rzeczy zastępcze.
Brak rusztowania - robi się
konstrukcję z beczek i kołków.
Cegły z ziemi, piasku i wody,
zaprawę murarską z wody i ziemi
ubijanych motyczkami lub
deptanych własnymi stopami".
Dom stanął w ciągu 2 tygodni.
Miejscowy wolontariusz, stolarz,
zrobił okna i drzwi, przygotował
konstrukcję pod dach. Zakupioną
przez siebie blachą
wolontariusze pokryli dom.
Wytynkowali go i pomalowali Na
koniec kupili do domu łóżko.
"Poce parole tanti fatti"
- mało słów więcej czynów.
Jak może być inaczej skoro w języku
suahili zna się jedynie kilka
podstawowych zwrotów? W zeszłym
roku było łatwiej, bo na
Sycylii była grupa Polaków. A
tutaj? Siostra Argentynka,
podobnie jak Beata, władała
dosyć biegle angielskim. Włosi
po angielsku znali kilka słów.
A jednak, mimo bariery językowej,
wspólnie wybudowali dom.
"To niezapomniane przeżycie
zobaczyć twarz tej kobiety w
momencie oddawania jej kluczy do
domu i te szczere łzy wdzięczności
i prostoty. Na ten jeden moment,
na to spojrzenie mogłabym czekać
całe życie. W sumie nie zrobiliśmy
wiele. Poświęciliśmy tylko
trochę swojego czasu, trochę
wysiłku. To tak niewiele, a
przyczyniliśmy się do tak
wielkiej radości starej kobiety
i jej syna. Tak mało daliśmy a
otrzymaliśmy tak wiele - mówi
Beata".
Red. Aneta
Kot (Gość Niedzielny)
WSTECZ
|